Zawsze jest ten pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy słyszysz ‘technika majznera’, a może ‘technika mejsnera’ i zastanawiasz się ‘Meisner’, ‘Maisner’ czy ‘Meissner’, a na twoje pytanie ‘a co to?’ ktoś Ci odpowiada na przykład: ‘to jest głównie takie ćwiczenie – powtórki, gdzie ludzie przez godzinę mówią do siebie to samo słowo, a potem krzyczą, śmieją się i płaczą’ – a Ty (a może byłam to tylko ja?) zachodzisz w głowę, jak to może działać, jeśli nie ma prawa działać. To ma być aktorstwo?
Każdy ma też swoją drogę do techniki. Ktoś usłyszał polecenie, szukał nowego warsztatu w necie, gdzieś przeczytał, zobaczył jakiś filmik, może posta, ktoś wspomniał o książce.
Chcę się podzielić z Wami moim pierwszym wspomnieniem, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że spora część mojego życia będzie się wiązała właśnie z tym podejściem do aktora, bo jak sam Sanford M. mówił – nie uczył aktorstwa, ale uczył aktorów, jak grać.
Zatem – zobaczyłam filmik na youtube, na którym dziewczyna w pełni emocji komunikowała się ze swoim nauczycielem, który pytał ‘jak bardzo chciałabyś…’ i tu, szczerze powiem, nie pamiętam, o co dokładnie mu chodziło – jak bardzo chciałabyś dostać tę rolę, może jak bardzo chciałabyś zdobyć miłość lub pojechać na wyprawę dookoła świata – to nieistotne. A ona odpowiadała – całą sobą, bez cenzury, jak… dziecko, które chce i potrzebuje – teraz!
Początkowo mnie ten obraz przeraził, wręcz odrzucił. Nie mieściło mi się w głowie, że może się to komukolwiek podobać, taki nadwyraz emocji. Przecież aktorstwo ma być chirurgiczne, wewnętrzne, intymne i schowane, ma być eteryczne i nieuchwytne, a tu bach – kawa na ławę. Sama nie raz słyszałam na różnych etapach mojej aktorskiej edukacji: “A bo ty jesteś taka rozedrgana wewnętrznie” lub “bo po tobie wszystkie emocje tak widać od razu”. W obu sytuacjach oczywiście moje wspomniane cechy były odbierane jako złe, nieprofesjonalne i nieciekawe. Stąd moje ówczesne uwielbienie do intelektualnych konceptów, powściągliwości i wręcz braku wyrazu. Uważałam to za ideał. Potem dopiero przekonałam się, że trzeba pracować z czymś takim jak skala emocji, a moim zadaniem, jako aktorki, jest umieć się tą skalą posługiwać od zera do setki, a żeby móc pozwolić sobie na schowanie emocji, najpierw muszę mieć co schować. Jednak z drugiej strony nagranie obudziło we mnie jakąś tęsknotę, uruchomiło jakieś niewyrażone pragnienie, żeby móc sobie pozwolić… no właśnie, ale na co?
Po długim czasie, już będąc w dwuletnim treningu techniki Meisnera, przypomniałam sobie ten obraz. Zrozumiałam też dobrze, dlaczego mnie wtedy od niego tak mocno odrzuciło. Pełnia emocji to żywioł. Nie byłam jedyną, którą ten żywioł zmusił do ostrożności i zadania sobie pytania “czy ja chcę się w to zanurzyć?”. Ja już wiem, że warto, ale bardzo często spotykam się z podobną reakcją na Wprowadzeniach, o których chciałabym Wam trochę opowiedzieć z perspektywy obserwatorki Waszego ‘pierwszego razu’ z legendarnymi powtórkami i wszystkim, co się pod nimi kryje.
Muszę przyznać, że każde spotkanie jest inne i ta właśnie technika aktorska nieustannie przypomina mi, żeby być w momencie – tu i teraz, przez co nie ma dwóch takich samych sytuacji, choćby nawet słowa, ludzie i konteksty były takie same. Jednak pewne większe tematy się powtarzają – wracają w różnych odsłonach, są może inaczej zwerbalizowane, ale w gruncie rzeczy są tylko opakowaniem do tych samych pytań, lęków i nadziei.
Zanim przejdę do konkretnych haseł – w skrócie opowiem, czym jest ćwiczenie powtórek.
Jeśli chcesz dotrzeć do każdej osoby na widowni, nie chodzi o bycie większym, ale o wejście głębiej.
~ Sanford Meisner~
Słowa, słowa, słowa…
A dokładnie ich powtórzenie – jest najlepszym dowodem na usłyszenie tego, co mówi drugi człowiek. Przypomnijcie sobie – kiedy byliście mali, jak rodzice lub nauczyciele sprawdzali, czy słuchacie? Kasia, powtórz! A technika Meisnera jest właśnie o słuchaniu, a dokładniej usłyszeniu partnera – w tym wypadku scenicznego, chociaż na początku śmiało można stwierdzić, że nie pracujemy wtedy jako aktorzy, tylko spotykamy się z bardzo osobistą stroną tego zawodu – działamy jako my, ludzie. Z całym bagażem naszych strachów, radości, podniet… no i naszą zbroją. Tę ostatnią uczymy się powoli zdejmować, choćby poprzez uświadomienie sobie, jakie mechanizmy obronne stosujemy na co dzień. Nie musimy z nich wcale rezygnować – jeśli nas chronią każdego dnia – śmiało! – korzystajmy z nich. Jednak na scenie ograniczają naszą elastyczność. Zbroja, choćby najnowszej generacji, zawsze będzie nam odbierać pełnię ruchu.
Na początku Wprowadzenia, zanim zaczniemy powtarzać, rozmawiamy o tym, co nam się w graniu podoba, a co nie, słyszymy definicję aktorstwa według Meisnera (Acting is the ability to live truthfully under given imaginary circumstances) i przechodzimy już do sedna – do ćwiczenia.
Naprzeciwko siebie stoi dwoje ludzi, którzy patrzą sobie w oczy i mają sobie dać pełnię uwagi.
Potem mają paść jakieś słowa (według umówionego schematu), które partner ma powtórzyć i już wtedy zaczynają się pierwsze schody, ktoś pęka i mówi:
„Nie mogę tak długo się patrzeć w oczy.”
Kiedy ostatni raz…
Kiedy ostatni raz patrzyliście komuś – zwłaszcza obcemu – w oczy dłużej niż 30 sekund? To prawdziwe pytanie, odpowiedzcie sobie na nie. Nasza uwaga nie jest przyzwyczajona do tego, żeby być w jednym miejscu i nie być bombardowaną przez tysiące bodźców. Do tego jeszcze dochodzi kolejny problem – po drugiej stronie jest człowiek! Człowiek, który również patrzy się na mnie! Tryb ‘ucieczka’ włączony! Nie jest to ekran, nie mogę przescrollować, nie mogę odwrócić się w drugą stronę lub odejść. A wisienką na torcie okazuje się fakt, że to spojrzenie zaczyna budzić we mnie emocje, często niekoniecznie takie, które chciałabym, żeby się ujawniły. Tu dochodzimy do miejsca, gdzie studenci albo chcą uciec, gdzie pieprz rośnie, albo skaczą na główkę w głębiny kontaktu z partnerem, a ja czuję wewnętrzne ‘hurra!’, bo – i nieustannie mnie to zachwyca – ćwiczenie, w całej swojej prostocie i geniuszu, działa.
Potem powoli, mozolnie przyzwyczajamy się do obecności i uwagi drugiej osoby. Wymaga to nie lada wysiłku, ale jak w każdym solidnym treningu – im więcej praktyki, tym dłużej możemy wytrwać. A kiedy zaczynamy wprowadzać hasła odważniej, na przykład pozwalając sobie na opinie na temat drugiego człowieka (najgorzej, prawda? Jeszcze ktoś pomyśli, jacy my nieuprzejmi), a ja uparcie staram się zachęcić uczestników do uczciwości wobec siebie i partnera (dużo bardziej wolę to słowo niż ’szczerość’) to często ludzie mówią, chyba moje ulubione: „Ale ja tak mam!”
Bo ja tak mam…
I ja jako prowadząca nie mam prawa się nie zgodzić. Tak, każdy z nas ma szereg przyzwyczajeń i schematów, które losuje ze swojego wewnętrznego kapelusza, kiedy tylko coś zakłóca nasze poczucie komfortu i ciepełka. Podam przykład: kiedy ktoś się na mnie denerwuje, staję się zimna i ironiczna. Tak mam! Zawsze! Odkąd pamiętam! Od muchomorków w przedszkolu, tak mam! Robię tak za każdym razem, kiedy ktoś podniesie na mnie głos. Jednak – śmiem twierdzić, że to schemat z życia, który pozwala zachować zimną krew, zdystansować się, żeby nie pokazać, na przykład… jak bardzo czujemy się słabi i zranieni tym, że ktoś na nas krzyczy. A tu – wolno! Chodzi o to, by nie karać się za to, jak reagujemy na co dzień, ale dostrzec to, co kryje się głębiej, pod spodem. Wyciągamy na wierzch wszystkie nasze skarby, nasze elementy składowe, pierwiastki naszej osobowości. Stąd nasza nazwa “Laboratorium Meisnera”. Laboratorium, bo w bezpiecznych warunkach prowadzimy badania na żywych organizmach, zapewniamy precyzyjne narzędzia i wyizolowane środowisko do eksperymentów. Dokonujemy analizy i syntezy i trzeba przyznać – często pojawia się chemia (wink, wink). Wymaga to odwagi i poczucia bezpieczeństwa, dlatego też dbamy o dobre warunki działania i otwartą komunikację. A kiedy uczestnicy zaczynają pozwalać sobie na coraz głębszą pracę (często zdarza się to na przykład przy intensywnym smutku), pada często:
„Nie chcę tam wchodzić.”
I następuje po tym moje ‘Dlaczego?’
Nie muszę znać historii, najważniejsze jest to, żebyście Wy sobie na to pytanie odpowiedzieli.
A odpowiedzią jest najczęściej lęk, że z bardzo głębokiej podróży ciężko będzie wrócić. Wcale mnie to nie dziwi – wymaga to sporych umiejętności, jak wynurzanie się nurka z oceanu, nie ma miejsca na panikę i brak zaufania. Każdy ma swoje tempo i sposób. Warto jednak pamiętać, że zawsze jest dla nas partner. Uwaga przeniesiona na niego jest jak lina łącząca nas z powierzchnią, nawet jeśli zejdziemy bardzo głęboko, będzie naszym łącznikiem z brzegiem. No i – jakby coś się działo, nieskromnie powiem – jesteśmy też my, instruktorzy. Szkolimy się nieustannie dla Was, żeby towarzyszyć Wam w tej podróży.
Często jest też tak, że to nasza głowa zagania nas w trudne wspomnienia, zamiast pozwolić nam przeżyć moment tu i teraz – z człowiekiem, który stoi naprzeciwko, z perspektywą, że może wydarzyć się nieznane.
I ta sama głowa często krzyczy do nas (ustami uczestnika): Nie rozumiem!!!
Nie musisz. Emocje nie są logiczne. Nie musisz ich rozumieć u siebie i nie musisz ich rozumieć u partnera. Oczywiście nie ma możliwości wyłączenia działania mózgu (jeśli przez to rozumiemy myślenie), bo nie bylibyśmy w stanie mówić, ruszać się, nawet stać. Chodzi bardziej o – z braku lepszego słowa powiem – rozkminianie. To słowo idealne – jest w nim zawarty jakiś element dodatkowy, niepotrzebny, zajmujący. Kiedy mówię “rozkminiam” – to chodzi o zdystansowanie się do samego siebie, rozłożenie sytuacji na czynniki pierwsze z pozycji obserwatora. Na to też jest czas – po ćwiczeniu. Czym innym jest ‘rozkminianie-rozumienie’, a czym innym doświadczanie. A naszym zadaniem jest właśnie doświadczanie.
Byłam niedawno na próbie otwartej spektaklu “Ryszard III” w reżyserii Thomasa Ostermeiera. Reżyser razem ze swoim aktorem obnażył przed widownią cały proces twórczy – i dokonał tym aktu totalnie teatralnego. Ku uciesze widowni rozgrzebał spektakl zagrany już chyba 200 razy, sam wcielając się w między innymi w Lady Annę. Byłam zachwycona! Po 3 godzinach zmagań reżyser sięgnął po mikrofon i… przeprosił nas wszystkich, zupełnie bez kokieterii. Powiedział, że jest rozczarowany efektem, ale na tym polega proces i jest wdzięczny za przypomnienie, na co wystawiają się aktorzy.
Z jego ust padły słowa, które zanotowałam: “Porażkę, sukces – można zrozumieć, ale nie można tego porównać do doświadczenia porażki i sukcesu”.
A ja – korzystając ze słów kogoś o wiele mądrzejszego od siebie – zachęcam Was do tego. Do doświadczania, w którym, mam nadzieję, pozwolicie sobie towarzyszyć.